::through the looking-glass

niedziela, lipca 30, 2006

::beach gangsters

Ludzie w Jantarze są bardzo przyjaźni.
Lubią być blisko drugiego człowieka, zwłaszcza na plaży. Stąd rodziny i kolonie najczęsciej rozbijają się z plażowym majdanem w obrębie naszych mat, ręczników i kolorowych dmuchanych kół ratunkowych.

W takich sytuacjach my ostentacyjnie zmieniamy miejsce pobytu, nade wszystko ceniąc sobie prywatnosć. Pierwszego dnia taka sytuacja zdarzyła się trzy razy, trzy razy zwijałysmy obozowisko i rozkładałysmy je na nowo.

Nie wytrzymałysmy, kiedy ratownicy zaczęli montować nam nad głową SOSa, oczywiscie dbając o to, by cień padał idealnie posrodku mojej maty plażowej.
Uciekłysmy z plaży strzeżonej, rozbijając się na dziko w pobliżu smietników, mając nadzieję na to, że w końcu znalazłysmy upragnioną ciszę i spokój.

I wtedy przyszła kolonia. Albo nawet kilka małych kolonijek. Mnóstwo wrzeszczących dzieciaków z piłką do siatkówki.

Ann:- Przepraszam, czy mogłabys rozłożyć ten ręcznik conajmniej 10 cm z dala od mojej głowy?

Ja naprawdę rzadko jestem chamska. Ale nie wytrzymałam.
Rozumiem, że kolonijne przyjaźnie wymagają codziennego przebywania koło siebie. Koło siebie, nie koło mojej głowy!